Nowa Szkocja…i duch Titanica
Lubię Kanadę. A najbardziej Nową Szkocję. Jest w tym miejscu coś magicznego i tajemniczego zarazem. Po prawej stronie woda i skały po drugiej stronie woda i lasy. Włosy lekko kołyszą się na wietrze. Jest dość chłodno,ale niezwykle kolorowo. Dużo tu drzew. Praktycznie same drzewa i woda. Błogi spokój z cudownymi ludźmi, których pokochałam od pierwszego wyjrzenia (ale to temat na książkę, a nie na krótki post). Pierwszy dzień spędzamy w Halifaxie, który już zawsze będzie mi się kojarzył z lodami i Titaniciem. Lody są tu ręcznie robione w cukierkowym sklepiku, gdzie wszystko przypomina kolorowy, bajkowy świat
Na pokładzie Titanica
Nasi przyjaciele zabierają nas do restauracji „The Five Fishermen”. Czuję powiew kwietnia 1912 roku, jakbym była na pokładzie tego legendarnego statku.
Wszystko jest dopracowane z największą precyzją. Nawet muzyka dopasowana do tamtych czasów. I wcale nie mówię tu o „My heart will go on”.Z menu wyskakuje kremowa kartka z daniami, które były podawane na pokładzie Titanica.
Zamawiamy kilka dań z menu i obowiązkowo open bar z małżami podawanymi z mocno czosnkowym masłem i gorącą bagietką. Każdy wybiera co innego. Decyduję się na eskalopki wypełnione homarem na lekko słodkim puree z marchewki, w połączeniu ze słodka cebulką.
Brzmi pysznie i tak też smakuje. A musicie wiedzieć, że tu warto jeść tylko same homary i eskalopki. Dlaczego? Zaraz się dowiecie…
PEGGY’S COVE
Nazajutrz wyjeżdżamy do wietrznego miejsca, gdzie kończy się ląd, a zaczyna błękit oceanu.Wiatr rozwiewa włosy, a fale uderzające o skały wystukują rytm. Jest tu piękna biała latarnia z czerwonym beretem wysuniętym w stronę błękitu chmur.
Wszędzie otaczają nas stare klatki, w które miejscy rybacy łapali homary.
A trzeba przyznać, że skorupiaki są tu najlepsze. Swego czasu były one nazywane chlebem dla ubogich Nowej Szkocji, a to ze względu na ogromną ich ilość wyławianą ze słonych wód . Dostaję następny prezent : „Titanic The Cookbook”, czyli książkę ze wszystkimi przepisami Titanica oraz radami jak zorganizować przyjęcie pokroju tych, które odbywały się na statku z 1912.
Obok tego błękitnego, spokojnego miasteczka, kryje się tu także pewna tajemnica i katastrofa. W 1998 roku nieopodal tego miejsca, w wodach Oceanu, rozbił się samolot Swissair, lecący z Nowego Jorku do Genewy. Według krążącej tu plotki maszyna miała przewozić drogocenne klejnoty, a katastrofa miała okazać się zaplanowanym wypadkiem. Do tej pory nie odnaleziono klejnotów, a ostatecznych wersji w tej sprawie jest kilka. Nie wnikam, zbyt dużo czasu upłynęło.
LUNENBURG
To dopiero urokliwe i kolorowe miejsce. Mam wrażenie, że odbywał się tu kiedyś konkurs na najbardziej zaskakujący kolor domu. W całym Lunenburgu nie ma powtarzającego się koloru. To jakby tęcza zahaczyła swoim końcem o każdy dom w miasteczku. Jest tu port i krwiście czerwone domy bosmanów. I chociaż pada deszcz miasto żyje barwami…barwami szczęścia i błogiego spokoju.
i w tym błogim spokoju kończę moją opowieść z daleka, licząc na więcej w przyszłości.