To miał być wpis na Walentynki. Czekolada i śliwka idealnie wkomponowują się w romantyczny wieczór we dwoje. Ale walentynki przeleciały u mnie niepostrzeżenie. Tak to jest, że kiedy człowiek nie chce ich świętować to rzuca parę nieprzyjemnych epitetów w kierunku amerykańskiej tradycji i udaje, że co jak co, ale on/ona nie da się złapać w sidła tego kiczu plastikowych serduszek. Trochę na siłę, trochę z dumą,trochę ze łzami w oczach.
Dodatkowo, nie wiem jakie „złe” siły zaciągnęły mnie znowu na Uniwersytet i jedną nogą stoję w książkach, drugą w mailach, a „trzecią” w klockach. Ale łatwo się nie poddam. Uczę się wychodzić poza „własną strefę komfortu” i choć łatwo nie jest… staram się za pomocą pilatesowo-joginowych pozycji poczuć energię i złagodzić stres, nagminnie skręcający mój żołądek.
Pokochałam ostatnio mój nowy wymysł : pannę cottę z suszoną śliwką, podaną z cynamonowymi wiśniami od dziadków.
Potrafi bardzo wciągnąć ! Spróbujcie sami 🙂
Suszone śliwki siekamy. Żelatynę rozpuszczamy w dwóch łyżkach zimnej wody i pozostawiamy aż spęcznieje
Śmietanę, mleko wraz z cukrem przelewamy do rondelka i zagotowujemy.
Zdejmujemy z ognia i dodajemy posiekaną czekoladę i whisky/rum. Mieszamy, aż czekolada się rozpuści. Dorzucamy posiekane śliwki..dodajemy żelatynę i dokładnie mieszamy. Masę przelewamy do silikonowych foremek/kokilek/pucharków lub słoiczków. Czekamy, aż ostygnie i wkładamy do lodówki na min.3h.
Na wierzch układamy wiśnie i polewamy sosem.
A ja lubię i to, i to, ale czekoladową panna cottę zjem i bez okazji bardzo chętnie 🙂
Super i o to chodzi 🙂 ! Spróbuj koniecznie tej i napisz jak smakowała !