Wkrótce znowu odwiedzę miejsce, w którym się urodziłam. Park, w którym jadłam mój pierwszy tort i dmuchałam woskowego pajacyka z numerkiem „1”. Potem zetknę się z rzeczywistością wśród wysokich wieżowców. Poczuję się nic nieznacząca i bardzo mała,ale w głębi duszy nieśmiało szczęśliwa.Zjemy w China Town, a na deser przełkniemy kilka kęsów pulchnego pączka z Dunkin Donuts. Stwierdzę ,że w Polsce smakowały lepiej. Wpadniemy do St.Lawrence Market, gdzie zapach ryb będzie dziwnie miły,a kolor i zapach warzyw i owoców intensywniejszy.
Potem weźmiemy pierwszy raz w życiu udział w Bar Micwie. Przypomnę sobie tańce chasydzkie, których się uczyłam kilka lat temu w Krakowie. Może skosztujemy koszernych potraw, które zawsze mnie inspirowały. Wsiądziemy do samolotu. Spędzimy kilka dni w Halifaxie, poczujemy wiatr we włosach nadchodzący z Oceanu i poczujemy kilkudniową wolność.
Wrócimy do domu i stwierdzę, że dom jest tam, gdzie jest rodzina i przyjaciele. I tak gdzie jest sernik. Najlepszy to ten ziemniaczany znaleziony kiedyś w notatniku mojej babci Zosi.
Obrane (wcześniej ugotowane do miękkości) ziemniaki wraz z serem przeciskamy przez maszynkę (wersją nowocześniejszą jest blendowanie) :). Oddzielamy żółtka od białek. Białka na chwilę wstawiamy do lodówki (żeby łatwiej je ubić). Żółtka ucieramy z stopniowo dodawanym cukrem,a koniec partiami dodajemy masło i ucieramy aż do uzyskania gładkiej, jasnej masy. Dodajemy po trochu i na przemian ser z ziemniakami, budyń (w proszku) oraz proszek do pieczenia. Wszystko stale ucieramy, aż uzyskamy gładką masę. Białka ubijamy na sztywną pianę i wlewamy do masy. Dodajemy olejek, rodzynki oraz skórkę. Całość delikatnie mieszamy.
Blachę natłuszczamy i oprószamy bułką tartą. Dno blachy wykładamy herbatnikami i wlewamy masę. Pieczemy w 180 C około godziny. Uważamy, aby nie przypalić wierzchu. Studzimy przy otwartych drzwiach od piekanika.
Najlepszy na drugi i następny dzień 🙂