Tak tu smętnie i samotnie wśród tych czterech ścian. Słychać tylko pomrukiwanie lodówki i tykanie dużego zegara.
Bruno wyjechał na październikowe wakacje i właśnie wygrzewa się w ostrych promieniach pięknego słońca, kiedy ja nerwowo zamykam okna jak tylko wiatr mocniej zawieje zimnym powietrzem do salonu. Muszę sobie szybko poprawić humor,bo długie rozłąki doprowadzają mnie do stanu ogólnego otępienia. Rozpaczy wręcz, kiedy tylko wyobrażę sobie jak kiedyś ten mój mały przyjaciel (będący moim synkiem) przyjdzie do mnie i mi rzuci papierami z dalekiego uniwersytetu. Uniwersytet nie brzmi źle, choć to słowo „daleki” odstrasza na kilometr. Telefon raz w miesiącu,lekki uścisk przy dzieleniu się opłatkiem i szybki telefon z życzeniami urodzinowymi. Ale.. wracając do mojego (jeszcze) trzylatka, chciałabym mieć czarodziejską różdżkę i moc zatrzymania czasu. Skazałabym się na nieustanny brak czasu, ale zyskałabym najpiękniejszy okres w życiu, który tak szybko przecieka mi przez palce. Bo na ogół „Ludzie… wpadają w wartki prąd czasu, nie pamiętając już, czego szukają. Machając gorączkowo rękami, kręcąc się w kółko…”*. Chyba już chcę lato. Lato zawsze wydaje mi się, że będzie trwało wiecznie..aż do momentu kiedy nagle „całkiem niespodziewanie” jesień wtargnie zimnym podmuchem wiatru. Zawsze ten chłód w końcu musi nadejść, a ja oszukuję się, że jeszcze nie teraz, że to za szybko, że jeszcze przyjdzie „babie lato”. Całkiem jak z tą młodością. Naszą, waszą i tych dzieci (małych i dużych). Nagle przychodzi zimny podmuch dorosłości, zupełnie niespodziewanie. Wyrywamy tylko coraz więcej kartek z kalendarza. Apropos kalendarza- jak byłam mała miałam dziwne marzenie- chciałam być już stara, na emeryturze. Wydawało mi się, że dziadkowie mają najlepiej. Spijają śmietankę po ciężkim życiu. Zawsze byłam ciut nienormalna. Dobrze, że już z tego wyrosłam. Teraz bym chciała być młoda, a tu moje dziecięce marzenie jest z każdym rokiem coraz bliżej spełnienia. Mawiają „bój się swoich marzeń”. No to już powoli zaczynam się bać. Choć do emerytury jeszcze mi brakuje. Mówiłam już, że rozłąki źle na mnie wpływają??
takie rozważania przez jeden, tygodniowy wyjazd dziecka. Cała ja. Idę zjeść ciastka. Bez cukru. Z suszonymi pomidorami. Nie tuczą jak słodkie, a zajada się podobnie.
Znacie przepis na wytrawne ciastka? Dobry ! Jedzcie !
Idealnie na oglądanie jutrzejszego słuchania wyścigu obietnic podczas debaty.
Żółty ser ścieramy na drobnej tarce. Biały ser rozgniatamy za pomocą widelca i dodajemy do niego miękkie masło. Następnie dodajemy resztę składników (żółty ser, mąkę, pastenę i zioła). Solimy i pieprzymy. Zagniatamy ciasto i wyrabiamy kulę. Wkładamy do lodówki na ok.1 godzinę.
Po tym czasie (na oprószonym mąką blacie) rozwałkowujemy ciasto na grubość ok 5mm-1cm (ja preferuję nieco grubsze).
Wykrawamy ciasteczka, układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Smarujemy jajkiem (nie muismy) i lekko nakłuwamy (ciasteczka potrafią nierówno rosnąć w górę). Pieczemy przez ok.15-20min w 190 stopniach, aż do zarumienienia.